Książka amerykańskiego komika. Ojca trójki dzieci, choć
ostatnie rodzi się w ostatnim rozdzialeJ Zacznę od tytułu. Jest
niesprawiedliwie mylący. Wydaje się bowiem, że książka jest klasycznym,
kretyńskim, i kolejnym (trzy razy K) poradnikiem dla rodzica. A tu dokładnie
odwrotnie – powstała w przeciwwadze do wszechwiedzących superniań. 63 tytułowe zasady
są jedynie tytułami rozdziałów – krótkich, gdzieniegdzie fajnie spuentowanych,
trochę felietonowych refleksji o doli ojcostwa. Razem układają się w niezwykle
sympatyczną historię, opowiedzianą szczerze i z poczuciem humoru. O codziennych
sytuacjach, zmaganiu z brakiem funduszy, trudnych wyborach. O wielkiej
wyobraźni małych córeczek. Owszem, raził mnie trochę rubaszny momentami
język, ale to w końcu męski punkt widzenia. Dlatego warto aby książkę
przeczytali i ojcowie (nie jesteście sami!) i matki (a więc tak to widzicie…).
Nie jest to jakaś wybitna literatura, o nie. Prawdę mówiąc książkę czytałam
głównie w autobusach i kolejkach, ale czasami warto przeczytać coś mniej ambitnego
i bardziej „ludzkiego”. Nie powiem, były momenty, kiedy płakałam ze śmiechu.
Dla tych fragmentów warto szczególnie. Były też fragmenty, których nie
zrozumiałam – różnice mentalności i przesadzona, momentami aż niesmaczna szczerość
autora.
Warto dodać, że książkę uzupełniają fajne, śmieszne i
głupiutkie rysunki. Jednym słowem dla rodziców „po godzinach”.No i jedno z mądrzejszych zdań:
„Dzieci skarżą się, że keczup rozlał im się na groszek, ale nigdy się nie skarżą, że życie jest bez sensu”.
trafiłam przez przypadek na tę książkę, przeczytałam ją w trymiga, tak mi się spodobała:)
OdpowiedzUsuń